STRONA GŁÓWNA AUTOR POWIEŚCI KONTAKT

Zdaniem Krzysztofa Masłonia „Urodzony z wiatru” to jedna z najważniejszych książek ostatnich lat

Niepoprawna powieść po przejściach

(Podhalańskie klimaty i legenda Ognia w prozie Marka Harnego - Trzydzieści lat trwały zabiegi autora o wydanie „Urodzonego z wiatru”)

Do historii i legendy podhalańskiego „Ognia” odwołuje się Marek Harny w powieści „Urodzony z wiatru”, wydanej nakładem Prószyńskiego i S-ki. Od dawna nie powstała książka tak mocno osadzona w polskich realiach, dotykająca tak ważnych i bolesnych spraw naszej przeszłości, ale i współczesności.

W losach jej bohaterów, zdeterminowanych dramatycznymi wydarzeniami z połowy lat 40. dwudziestego wieku, odbijają się i smutne dzieje PRL z Marcem '68, i rzeczywistość III RP - też skomplikowana i wcale nieróżowa.

W zasadniczym planie fabuła „Urodzonego z wiatru” tkwi na Podhalu, konkretnie w Nowym Targu, na początku lat 70. Wtedy to Marek Harny (ur. 1946) po raz pierwszy spisał historię, której ostateczny kształt miał nadać dopiero po 30 latach. Zdołał jednak, jeszcze w gierkowskiej dekadzie, opublikować w „Nowym Wyrazie” opowiadanie „Kto zabił Wawrzyńca Kurniawę”.

- Poznałem kogoś - mówi autor - kto dwukrotnie, za każdym razem inaczej, opowiedział mi historię swojego ojca. Miał on u „Ognia” zginąć, a w istocie ujść z życiem i przebywać w Ameryce. Traktowałem te wynurzenia nie do końca poważnie, ale kolega z Zakopanego, który przeczytał moje opowiadanie, spytał: - Skąd go znałeś? Naprawdę był u „Ognia” taki facet, pojechał do Ameryki, za robotą trafił do Chicago. Ale ty, bracie, przekręciłeś fakty.

Harny zabrał się wówczas do pracy, po części dokumentalistycznej, po części detektywistycznej i reporterskiej. Pracował już zresztą jako dziennikarz. Błędy i półprawdy wyeliminował z opowiadania, rozbudowując je do większych, powieściowych rozmiarów. Pierwszy wydawca, znany warszawski edytor, odrzucił maszynopis - były już lata 80. - a recenzja wewnętrzna wyglądała tak: „Autor od samego początku roztacza przed nami tajemnicę. Mnoży zagadki. Kim jest tajemniczy przybysz? Wawrzyńcem Kurniawą czy jego zabójcą? A może jeszcze kimś zupełnie innym? Kto wymordował Żydów uciekających z Polski przed antysemityzmem, panującym zarówno w kręgach władzy, jak i wśród rzekomych obrońców niepodległości? Czyim synem jest naprawdę Andrzej Kurniawa, leśnego bandyty‚ czy ubeka? Autor potęguje napięcie i atmosferę niejasności, pobudzając ciekawość czytelnika do granicy bólu. I cóż się okazuje? Ano, okazuje się, że czyni tak tylko po to, by na końcu odmówić odpowiedzi na postawione pytania. Jest to zabieg haniebny!” (ostatnie zdanie zostało podkreślone dwa razy).

Czas jednak nabierał w Polsce ogromnego przyspieszenia, nazwisko „Ognia” - Józefa Kurasia przestawało być trefne i kolejny warszawski wydawca zaakceptował powieść, zdążył nawet zrobić skład książki, ale popadł w tarapaty finansowe i musiał odstąpić od edycji. Już w wolnej Polsce „Urodzony z wiatru” znalazł się w planach wydawniczych znanej oficyny krakowskiej. Po przyjęciu książki do druku zapadło jednak długie milczenie, które wyjaśnić można tylko w ten sposób, że jedna z negatywnych postaci występujących w powieści, uniwersytecki prominent docent Pollak-Schumacher, aż nadto (także brzmieniem dwuczłonowego nazwiska) przypominał autentycznego, wysokiego rangą pracownika naukowego Uniwersytetu Jagiellońskiego, tym ważniejszego, że skoligaconego z samym metropolitą krakowskim.

Takich łatwo czytelnych tropów jest w powieści Marka Harnego więcej. Np. autorem wrednej publikacji o „Ogniu” i jego walce z komuną („Był w Polce czas”, wyd. 1978) był niejaki Wałach, w „Urodzonym z wiatru” zwany Gniadoszem. Niektóre nazwiska nie są kryptonimowane, jak Józefa Światły, zastępcy kierownika Urzędu Bezpieczeństwa w Krakowie, który spod Wawelu właśnie startował do swej „kariery”, czy Wacława Krzeptowskiego, przywódcy Goralenvolku, bo i o tej „białej plamie” naszej historii najnowszej pisze w swej książce Harny.

- Wściekałem się, nie mogąc wydać książki - opowiada pisarz - ale dziś dziękuję Bogu, że mi ją odrzucano. Gdyby ukazała się pod koniec komuny, już by ją dziesięć razy łopatą przyklepano i pies z kulawą nogą nie wróciłby do tej historii.

- Z kolei na początku lat 90. - wchodzę w słowo autorowi „Urodzonego z wiatru” - pana książka wydawać się mogła nazbyt niejednoznaczna. W końcu nie całe odium winy za czyny przypisywane „Ogniowi” i jego ludziom zostało zdjęte. A sprawców zastrzelenia kilkunastu Żydów na ówczesnej granicy polsko-czechosłowackiej nie da się już zapewne ustalić.

- Na temat tego wydarzenia krążyły i krążą nie do końca wiarygodne informacje. Zetknąłem się np. z wydawnictwem izraelskim, w którym odpowiedzialnością za ten mord obarczono „Ognia” i jego grupę NSZ, a przecież nie miał on nic wspólnego z Narodowymi Siłami Zbrojnymi. Przed komunistycznym sądem o popełnienie tej zbrodni oskarżono pochodzącego z Krościenka „Śmigłego”, ale sąd uwolnił go od tego zarzutu. Nie jestem historykiem, nie mogę takich spraw rozstrzygać, mogę jedynie stawiać pytania.

Książka Marka Harnego odległa jest od - tak dziś skrupulatnie przestrzeganej - poprawności politycznej. Z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć można, że będą mieć do niej pretensje zarówno filo-, jak i antysemici, że nie zaakceptują jej ani zwolennicy władzy ludowej, ani nieprzejednani antykomuniści.

- Trudno - rozkłada ręce Harny. - Moja książka wyrasta z realistycznej gleby. W rzeczywistość wpisałem tylko pewien element tajemniczości, na czym - myślę - powieść zyskała. „Urodzony z wiatru” rzeczywiście nie jest poprawny. Z żadnego punktu widzenia. Ale i nasze życie nie jest poprawne, realia poprawne nie są.

Krzysztof Masłoń: "Rzeczpospolita", 20.01.2003

Chłopcy, nic tu po nas

Rozmowa z Markiem Harnym, autorem „Urodzonego z wiatru”

Krzysztof Masłoń: Kanwę pańskiej powieści „Urodzony z wiatru” stanowią losy górali związanych z „Ogniem”, w czasie okupacji walczących z Niemcami, a po wojnie z komunistyczną władzą. Jakie są pana związki z Podhalem?

Marek Harny: Wychowałem się w Nowym Sączu, choć urodziłem się w Zabrzu. W latach mojej młodości legenda „Ognia” była jeszcze żywa na Podhalu, z kolei w mojej rodzinie zdarzyły się pewne epizody WiN-owskie, co samo w sobie nie wiązało się z tą legendą, ale na przykład mój wujek aresztowany na nowosądeckich błoniach z bronią w kieszeni przez jakiś czas siedział razem z Polaczykiem. A to w historii „Ognia” nazwisko znaczące. Później poznałem człowieka, który dwukrotnie - za każdym razem inaczej - opowiedział mi dzieje swojego ojca. Miał on być u „Ognia”, potem w powszechnym mniemaniu - zginąć, a w istocie żyć w Ameryce. Traktowałem te wynurzenia nie do końca poważnie, ale posłużyły mi za tworzywo opowiadania, które napisałem, i w latach 70. opublikowałem w „Nowym Wyrazie”. Zatytułowane było ”Kto zabił Wawrzyńca Kurniawę?” i po jego przeczytaniu mój zakopiański kolega spytał: „Ty, skąd go znałeś? Naprawdę był taki facet, pojechał do Ameryki, w Chicago znalazł robotę. Ale ty, bracie przekręciłeś fakty”. Wtedy zacząłem drążyć tę i inne historie dotyczące działalności „Ognia”, czytać wszystko, co było dostępne na ten temat, rozmawiać ze świadkami wydarzeń.

KM: W latach PRL „Ogniem” straszono dzieci. W oficjalnych publikacjach robiono z niego bandytę, dopiero po 1989 r. Józef Kuraś okazał się bohaterem walk o niepodległość Polski. Nie wszyscy jednak tak myślą. Czy pan, po napisaniu swojej książki, ma wyrobione zdanie o tym współczesnym Harnasiu, który kierował placówką Urzędu Bezpieczeństwa w Nowym Targu, a następnie wrócił do lasu i walczył z komunistami, jak wcześniej z Niemcami?

MH: Nie, nie mam. Na pewno był urodzonym przywódcą, który zasmakował w walce. Po tragedii, jaką było wymordowanie przez Niemców całej jego rodziny, zmienił swój pseudonim z „Orła” na „Ogień”. I nie w głowie było mu gospodarowanie, choć - jak podają źródła - cierpiał na przewlekłe zapalenie korzonków nerwowych, więc, zdawałoby się, powinien wrócić do Waksmundu i siedzieć przy piecu, a nie poniewierać się po ziemiankach, znosząc wielkie trudy fizyczne.

KM: Jeden z negatywnych bohaterów pańskiej powieści powiada o „Ogniu”, że byłby z niego wspaniały ludowy generał.

MH: Naprawdę powiedział mi to dwa miesiące przed śmiercią Władysław Machejek. Był już starym człowiekiem; liczyłem, że namówię go na wspomnienia z czasów, gdy był I sekretarzem PPR w Nowym Targu. Ale nic z tego, tylko to jedno, jedyne zdanie o ludowym generale.

KM: Kuraś miał rodzinne, jeszcze przedwojenne związki z PSL i kiedy mówiono mu o Polsce Ludowej, to on właśnie o taką Polskę chciał się bić. Ciążyły jednak na nim poważne zarzuty z natury kryminalnej, jest też niewyjaśniona sprawa zamordowania na granicy polsko - czechosłowackiej kilkunastu Żydów. W pana powieści zbrodnia ta jest jedną z osi całej fabuły.

MH: Zetknąłem się z wydawnictwem izraelskim, w którym odpowiedzialnością za ten mord obarczono „Ognia” i jego grupę Narodowych Sił Zbrojnych, a przecież w rzeczywistości nie miał on nic wspólnego z NSZ. Przed komunistycznym sądem o popełnienie tej zbrodni oskarżono pochodzącego z Krościenka „Śmigłego”, ale sąd uwolnił go od tego zarzutu. Nie jestem historykiem, nie mogę takich spraw rozstrzygać, mogę jedynie stawiać pytania. Zwracam zresztą uwagę, że wprawdzie w „Urodzonym z wiatru” podstawowe fakty są prawdziwe, jednak cała reszta to fikcja literacka.

KM: Czy rzeczywiście „Ogień” jeździł do Warszawy i dopiero to, z czym się w stolicy zetknął, zadecydowało o podjęciu przez niego walki z komunistami?

MH: W Warszawie dostał nominację na komendanta Urzędu Bezpieczeństwa w Nowym Targu. Nie wiem, czy powoływał się na swoje tradycje PSL-owskie. W każdym razie, gdy wrócił z nominacją, okazało się, że w tym czasie Władysław Machejek, który był I sekretarzem nowotarskiej PPR, sprowadził do Krakowa innego komendanta. Można przypuszczać, że Kuraś zrozumiał wówczas, iż zagrożona jest już nie tylko jego pozycja, ale - być może - i życie. Zabrał więc swoich ludzi i wrócił do lasu. Dopiero później powstała legenda, że jak zobaczył w Warszawie, iż rządzą „Ruskie i Żydy”, to powiedział: „Chłopcy, nic tu po nas”.

KM: „Ogniowi” przypisywano wydawanie ulotek antysemickich. Być może były to ubeckie fałszywki, niemniej jednak trafiały na Podhalu na podatny grunt.

MH: Przedwojenny antysemityzm, o podłożu ekonomicznym, był tam raczej łagodny, pogromów w górach nie urządzano. PSL organizował bojkotowanie sklepików żydowskich, chodziło m.in. o handel w dni świąteczne.

KM: Był to region ciekawy z innego jeszcze powodu. Antykomunizm był tam powszechny, a komunistów niemal w ogóle nie było.

MH: W głęboko zakonspirowanej organizacji PPR w Nowym Targu było 10 czy 11 osób, w tym cztery z jednej rodziny. W Zakopanem było podobnie.

KM: W najstraszniejszej z wojen - wojnie domowej o w gruncie rzeczy nic nie jest pewne, do końca nie wiadomo, kto walczy po słusznej stronie.

MH: O postawie zajmowanej po wojnie przez młodych ludzi decydowało czasem to, czy miało się kolegę z lasu czy z UB. Oczywiście nie zapominam o ideałach, z tym że na Podhalu tak jak „Ogień” miał swoje wtyki w Urzędzie Bezpieczeństwa, tak UB miał swoich ludzi u niego. Rozwikłać tych, często bardzo ciemnych, spraw - niepodobna. Ze sztabu „Ognia” prawie nikt nie przeżył, on sam zginął w lutym 1947r., podobno w beznadziejnej sytuacji, otoczony przez Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego, popełnił samobójstwo. Przeżył jego zastępca „Powicher”, który ujawnił się, potem przykładnie budował Nową Hutę, ale w swoich relacjach wiele spraw przemilczał, a w innych ewidentnie kłamał. Spotkałem też pewnego „ogniowca”, który pięknie opowiadał, jak to walczył z komuną, jak niezłomny był z niego bohater - większy od „Ognia”, tylko historycy tego nie odkryli. Nie mógł wiedzieć, że dotrę do jego akt sądowych, w których wyczytam, że został zwerbowany przez UB na Śląsku. Pewnie stanął przed wyborem: kula w potylicę albo przeniknięcie do „Ognia”. No i był wtyką.

KM: Trudno jednak relatywizować wszystko i powtarzać za pańskim bohaterem: ”Hitlera zastąpił Stalin, a Krzeptowskich - Gniadosze”. Ten Gniadosz to - dodajmy - dość czytelny kryptonim Stanisława Wałacha, autora wrednej książki o „Ogniu” - „Był w Polsce czas”.

MH: Na Podhalu o Krzeptowskim zdania są podzielone. Wielu twierdzi, że udawał współpracę z Niemcami, by ocalić górali przed represjami okupanta.

KM: Na karty swojej powieści wprowadził pan dziewczynę, która uważała się za Żydówkę, choć nią nie była. To ona wypowiada znamienne zdanie: „Jest się tym, kim się wymyśliło”.

MH: Całkiem niedawno w Krakowie pewien z dziada pradziada chrześcijanin przyjął wiarę mojżeszową, a nawet został chasydem. Doszukiwano się w tym nie wiadomo czego, a było to niesłychanie głębokie przeżycie religijne. Paula Rajska z mojej powieści miała bardziej przyziemne powody, by podejrzewać w sobie Żydówkę.

KM: Trudno wskazywać palcem winnych, ale niewątpliwie w powojennym okresie Żydzi na Podhalu ginęli.

MH: Czasem się słyszy: „ Jak my mogli ich oszczędzać, skoro oni do nas strzelali?”. Rzeczywiście, nie brakowało osób pochodzenia żydowskiego w aparacie partyjnym, w bezpiece, w KBW. Ale zamordowany też został wraz z rodziną jedyny nowotarski Żyd-rolnik, nie mający nic wspólnego z komuną ani w ogóle z żadną opcją polityczną. Był pobożnym Żydem, który uprawiał rolę.

KM: To ewenement - Żyd na roli.

MH: A jednak nie został oszczędzony. Ale przeważały napady i mordy rabunkowe. Ci Żydzi, którzy przeżyli Zagładę, widzieli, co się dzieje. Sprzedawali, co tylko mogli, byle mieć jakieś pieniądze na początek w Palestynie, Ameryce czy jeszcze gdzie indziej. Przechodząc granicę - oczywiście nielegalnie - mieli jakieś złoto, jakieś dolary. Stawali się więc łakomym łupem.

KM: Zanim jeszcze rozpoczęła się repatriacja Żydów przybyłych ze Związku Radzieckiego, przez kanały graniczne wyprowadzono z Polski kilkadziesiąt tysięcy Żydów. Działo się to głównie w rejonie Szczecina i Kudowy Zdroju. Ale granica tatrzańska też kusiła.

MH: Paradoks polegał na tym, że granicy nie strzegł wówczas żaden korpus pograniczników, tylko „Ogień”, któremu zdarzało się nawet tę granicę przesuwać. Z tamtego czasu datuje się nie najlepsza pamięć o nim na Słowacji.

KM: Z pewnością na Podhalu w latach 1945-47 była dwuwładza. W skrócie wyglądało to tak, że drogi, pola i lasy należały do partyzantów, a do nowej władzy - poza więzieniami - komitety partyjne i milicyjne posterunki.

MH: Na których milicjanci siedzieli cicho, modląc się , by „Ogień” nie złożył im wizyty.

KM: Z czego się brała desperacja „Ognia” i jego ludzi? Skazani byli przecież na klęskę, chyba że poważnie brali pod uwagę możliwość wybuchu III wojny światowej.

MH: To mit, że ci wszyscy chłopcy z lasu liczyli na to, że Ameryka zetrze się z Rosją, że Truman spuści na Sowietów bombę atomową, a wtedy na amerykańskich czołgach wjedzie do Polski wolność. Wierzono w co innego: że będą demokratyczne wybory, w których wygra PSL z Mikołajczykiem, ustalenia jałtańskie zostaną dotrzymane i Amerykanie nie pozwolą Ruskim sfałszować wyników głosowania. To dlatego leśne oddziały miały wyraźnie zalecenia polityczne, by w okresie przedwyborczym wstrzymać się od działań zbrojnych. I czyż można było bardziej za szkodzić Mikołajczykowi, niż kompromitując te oddziały, które on jakoby wspierał? Prowokacja aż się prosiła: wystarczyło wystrzelać jadących ciężarówką Żydów. Wydźwięk był jednoznaczny: cóż to za bazę społeczną ma PSL - bandytów i morderców!

KM: W „Urodzonym z wiatru” - którego akcja dzieje się na kilku planach: tuż powojennym, marcowym (1968), początku dekady gierkowskiej i całkiem współcześnie - zwróciłem uwagę na charakterystyczną scenę. Otóż w 2002 roku zwierzchnik pyta zajmującego się sprawą „Ognia" dziennikarza: „Dlaczego marnujesz czas? Kogo dziś obchodzi okupacja, holokaust, walka z komuną?”. To ostatnie pytanie usłyszałem też niedawno z ust redakcyjnego kolegi. Może miał rację?

MH: Nie miał. Żeby uformować światopogląd, określić swój stosunek do rzeczywistości, do politycznych i społecznych zjawisk, trzeba sięgać do korzeni, do historii i tej sprzed 50, i sprzed 20 lat. Gruba kreska, którą niektórzy oddzielili to wszystko, co było przed 1989 rokiem, była nieporozumieniem, co dziś jest chyba aż nadto widoczne.

KM: A kto jest głównym adresatem pańskiej powieści?

MH: Młodzi ludzie. Dojrzało pokolenie bez uprzedzeń, nie mające większej traumy wywodzącej się z komunizmu. Oczywiście, nie lekceważę tego, że antykomunizm miewa swoje źródła w tym np., że czyjś dziadek zginął w Katyniu lub był męczony w katowniach UB. Generalnie jednak adresuję książkę do ludzi otwartych, bez uprzedzeń i raczej młodszych niż starszych, choć ci drudzy mogą odnaleźć w „Urodzonym z wiatru” swoją młodość.

KM: Tak się zdarzyło i ze mną, w trakcie czytania fragmentów pana książki odnoszących się do lat 70. Nie chodzi mi o konkretne zdarzenia, ale ogólny klimat, tamtą aurę, którą pan przywołał.

MH: Gdybym dziś pisał „Urodzonego" od początku, nie udałoby mi się to. Nie pamiętałbym na przykład, że do restauracji i kawiarni wstawiano wówczas szafy grające, do których wrzucało się monetę, by usłyszeć ulubioną piosenkę.

KM: Na pewno „Biały krzyż” - partyzancką piosenkę współczesną, co samo w sobie było absurdem. Ale pański bohater znajduje w grającej szafie nie tylko Czerwone Gitary, ale i Doorsów z utworem „The Unknown Soldier”. W to akurat wątpię.

MH: Nie będę się z panem spierał. Sprawdziłem datę nagrania tego utworu, było to możliwe. Tak jak wiele innych spraw, o których opowiadam w „Urodzonym z wiatru”. Nie twierdzę, że było tak, a nie inaczej. Ale mogło być. Moja książka wyrasta z realistycznej gleby. W rzeczywistość wpisałem tylko pewien element tajemniczości.

Rozmawiał: Krzysztof Masłoń, „Rzeczpospolita”, 22-23.03.2003

Ogień na wietrze

Przed kilkoma laty w „Tygodniku Powszechnym” ks. Józef Tischner opublikował esej o Ogniu. Do dziś pamiętam swoją reakcję na ten tekst. Mimo szacunku do autora i sympatii dla tygodnika byłem wręcz wściekły Dlaczego oni nobilitują zwykłego bandziora? Nie mogłem tego zrozumieć. Po ponownej lekturze i nabraniu pewnego dystansu do sprawy, zacząłem zastanawiać się, czy aby na pewno moje przekonanie o zbrodniczej działalności Józefa Kurasia, znanego właśnie pod pseudonimem Ogień, jest uprawomocnione Poszukałem innych lektur na ten temat. Moje oburzenie nieco osłabło, choć nigdy nie byłem w stanie uznać, że działalność Ognia była szlachetną walką o wolną Polskę.

O książce Marka Harnego słyszałem już przed kilkunastoma laty, gdy miała się ona ukazać, lecz dzieło nie ujrzało światła dziennego z powodów cenzuralnych. Historia powtórzyła się w 1995 r., bo choć cenzura formalnie już nie istniała, to myślenie kategoriami prawdy słusznej i nie-słusznej pozostało nawykiem wielu wydawców i krytyków Z tym większą ciekawością sięgnąłem po książkę dziś, gdy wreszcie pojawiła się w księgarniach. I nie żałuję. Ta powieść, z silnymi elementami reportażu, ma wiele zalet. Jest sprawnie napisana, świetnie skonstruowana, zawiera wątki sensacyjne, historyczne i miłosne - czyli wszystko to, co potrzeba, by zwabić czytelnika. Na dodatek porusza kontrowersyjny temat: stosunki polsko-żydowskie od czasów przedwojennych po dzień dzisiejszy oraz właśnie działalność oddziału Józefa Kurasia na Podhalu.

Wszystkie te elementy potrafił autor przedstawić tak, by czytelnik książki nie zamknął przed jej dokończeniem Zwracają uwagę sceny miłosne, które w polskiej literaturze od wieków są albo obsceniczne i chamskie, albo koturnowo sztuczne i wręcz śmieszne Tu nawet akt miłosny dokonany w wannie przez głównego bohatera z własną ciotką jest wzruszający i subtelny. Ocena Ognia nie jest zaś nachalnie jednoznaczna. I autor, i podążający za nim czytelnik muszą jeszcze głęboko zastanowić się nad tym, czy Józef Kuraś to bohater tamtych skomplikowanych lat, czy bandyta - jak chciała propaganda Polski Ludowej.

Piotr Adamczewski: „Polityka”, 1.03.2003

Ostrożnie z „Ogniem”

Mówi Marek Harny, autor książki „Urodzony z wiatru”

- Dlaczego dopiero teraz „Urodzony z wiatru” trafił do księgarń?

- Ta historia jest długa i pełna porażek. Mówiąc w skrócie, na przestrzeni dwudziestu paru lat przynajmniej kilku wydawców nie szczędziło powieści pochwał, obiecywało druk, niektórzy nawet podpisali umowy. Po czym nic z tego nie wychodziło. Pod koniec komuny książka była niemal gotowa do druku, a ja dostałem trzy czwarte honorarium. W ostatniej chwili wydanie wstrzymano. Dziś mogę powiedzieć, że dzięki Bogu, bo zaraz potem komuna upadła, a książki wydane w tym czasie trafiły na makulaturę.

- „Urodzony z wiatru” to jeszcze literatura faktu czy już beletrystyka?

- To czysta beletrystyka. Choć z prawdziwym tłem historycznym. Ostatnio wciąż pytają mnie o to dziennikarze, przecież fachowcy, przekonani, że „Urodzony z wiatru” jest niemal reportażem. Czyli mój chwyt literacki działa. Prawda jest taka, że przed wielu laty, w winiarni Pod Szóstką w Krakowie, pewien młody człowiek, będąc pod silnym wpływem alkoholu, opowiedział mi, jak jego ojciec, partyzant „Ognia”, najpierw został zabity, a po jakimś czasie zmartwychwstał. Ale to była dla mnie tylko inspiracja, punkt wyjścia. Cała reszta jest moja. Zresztą, do dziś nie wiem, czy w opowieści mego przypadkowego rozmówcy było choć ziarno prawdy.

- Przez strony przewijają się mało sympatyczne, ale autentyczne postaci. Może to ci ludzie zastopowali wcześniejszą edycję. Przecież znali szkic powieści. Choćby z opowiadania „Kto zabił Wawrzyńca Kurniawę” zamieszczonego przed ćwierćwieczem na łamach „Nowego Wyrazu” oraz z zapowiedzi jednego z krakowskich wydawnictw.

- Nie sądzę, by przeciw mojej powieści uknuto światowy spisek. Zresztą, ludzie, o których Pan wspomniał, albo już nie żyli, albo utracili wpływy. Mogło się tu zbiec wiele przyczyn. Zapewne jedną z nich były kłopoty finansowe, jakie w połowie lat 90. przeżywała większość wydawców. Choć rzeczywiście, zachowanie krakowskiego wydawnictwa było dość symptomatyczne. Pierwszy entuzjazm, jaki zapanował tam po przeczytaniu maszynopisu, słabł w miarę, jak z tekstem zapoznawały się osoby z zewnątrz. Kraków to małe miasto, pełne powiązań rodzinnych i towarzyskich. Kto wie, czy naprawdę nie dotknąłem kogoś w bolesne miejsce? To możliwe. Kraków ma ustalone hierarchie wartości i biada temu, kto je narusza. „Ogień”, który za komuny był wyłącznie krwawym psem imperializmu, teraz został narodowym świętym. A że jego konto obciążone jest także śmiercią kilkudziesięciu Żydów, którym udało się wynieść głowy z Holokaustu, to cóż, sprawa niewyjaśniona. Po co o tym przypominać?

- Opisał Pan kawał naszej historii najnowszej z podhalańskiej perspektywy. I to w sposób daleki od poprawności politycznej.

- Tak zwana poprawność polityczna to przekleństwo w życiu publicznym, a w literaturze tym bardziej. To czysta hipokryzja, która nigdy nie doprowadzi ani do wyjaśnienia prawdy, ani do prawdziwego pojednania. Trzeba się odważyć mówić rzeczy niepoprawne. Uważają na przykład górale, że „Ogień” wrócił do lasu, kiedy przekonał się, że w nowej Polsce „rządzą Ruskie i Żydy”. Czy to prawda? Nie wiadomo. Takie żyły na Podhalu mity, podsycane przez przaśny, ludowy antysemityzm, czy może raczej żydofobię. Dowódca oddziału partyzanckiego, mającego bazę wśród górali, nie mógł się z tymi nastrojami nie liczyć. Choć osobiście wątpię, by „Ogień”, po odebraniu nominacji na szefa MO i UB w Nowym Targu z rąk Zofii Gomułkowej (jak wiadomo, była ona pochodzenia żydowskiego), doznał nagłej iluminacji. Nic też nie wskazuje, by prywatnie był antysemitą. W czasie wojny podporządkował się przecież na krótko dowódcy oddziału AL Izaakowi Gutmanowi ps. Zygfryd, o którym było wiadomo, że jest Żydem. Jeśli później wykonywał gesty antysemickie, to myślę, że raczej pod wpływem panujących nastrojów. Nie należy też wykluczać prowokacji. Powrót do lasu miał chyba całkiem inny powód.

- A rola Machejka?

- Właśnie. Isnieje teoria, że Kurasia do takiego zachowania zmusiła intryga, uknuta przy walnym udziale Władysława Machejka, wówczas sekretarza PPR w Nowym Targu, a później przez wiele lat naczelnego redaktora „Życia Literackiego”. Do Kurasia zapałał on niechęcią od pierwszego wejrzenia. W swej zakłamanej pod innymi względami, niby-dokumentalnej książce „Rano przeszedł huragan”, tego akurat wcale nie krył. Oczywiście, Machejek nie mógł działać bez inspiracji, a przynajmniej przyzwolenia swych mocodawców z Krakowa.

- „Urodzony z wiatru” to powieść z kluczem?

- Jestem przekonany, że żaden klucz nie jest konieczny, aby zrozumieć opowiedzianą przeze mnie historię. W ogóle w literaturze klucze nie są potrzebne. Dowodzą tego losy wielu innych, powszechnie znanych powieści. Ostatnio na przykład zajrzałem do „Kapitana Blooda”, lektury mego dzieciństwa. Jest tam szalenie skomplikowane tło historyczne wojen religijnych w siedemnastowiecznej Anglii. Kogo one dziś obchodzą? Mimo to książkę można z powodzeniem nadal czytać jako powieść awanturniczą, przygodową. Coś z tego ma także „Urodzony z wiatru”. To opowieść o przygodzie młodości.

Rozmawiał: Tomasz Zbigniew Zapert, „Dzień Dobry”, 4.04.2003

Piętno legendy

Biorąc pod światło temat, co się zowie trefny, a wraz z nim kłębek losów ślepą czy diaboliczną ręką historii poplątanych - książka "Urodzony z wiatru" Marka Harnego zdążyła się dorobić własnych dziejów, które warto mieć w pamięci. Choć pierwsza jej wersja przygotowana była do druku pod koniec lat 80., nie doszło wówczas do ogłoszenia utworu. Późniejsza próba publikacji również spaliła na panewce. Dopiero za kolejnym podejściem udało się "Urodzonemu z wiatru" przełamać ciążące na nim fatum.

Nie możemy "Urodzonego z wiatru" uważać za książkę spóźnioną. Sprawa w książce zasadnicza - i bez wątpienia podwyższająca stopień jej atrakcyjności - nie uległa przedawnieniu. Co to za sprawa? Ta sama, którą wybił w tytule swego artykułu zamieszczonego 1 września 1996 r. w "Tygodniku Powszechnym" ksiądz Józef Tischner: "Sprawa Józefa Kurasia Ognia". Pisał tam: "Nie ma takiego oskarżenia, jakiego by przeciwko niemu nie wytoczono. Nie ma również słów podziwu, jakimi by go nie obdarzono. Ogień staje się coraz bardziej wielką legendą - nie tylko Podhala".

W okresie niemieckiej okupacji żołnierz Batalionów Chłopskich, następnie, po zainstalowaniu przyczółków władzy ludowej, komendant Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Nowym Targu, a wprędce organizator i przywódca silnej partyzantki antykomunistycznej w tymże regionie, nie mógł "Ogień" nie zostać bohaterem skłóconych nawzajem legend. W czarnej legendzie, rozpowszechnianej przez propagandę PRL, występował jako zdrajca i bandyta. Natomiast legendy złotej o nim strzegły progi domowe. W tej legendzie, heroicznej i tajemnej, będącej odpowiedzią na niegodziwości wersji oficjalnej, urastał "Ogień" do rangi symbolu Polski, która nie pozwoliła rzucić się na kolana.

"Urodzony z wiatru" nie jest jednak odtworzeniem dramatu "Ognia". Zajmuje się trochę czymś innym, co jednak posiada tak samo istotne znaczenie. Opisuje cień, jaki przeszłość, błędnie zrozumiana lub zafałszowana, rzuca na potomnych. Ukazuje szkodliwe oddziaływanie legend negatywnych, mętny osad, który gromadzi się za ich przyczyną w świadomości zbiorowej.

Duża część akcji powieści rozgrywa się na przełomie lat 60. i 70. Dorasta wtedy, metaforycznie rzecz ujmując, podhalańskie pokolenie "dzieci Ognia", reprezentowane przez trzy postaci znajdujące się na pierwszym planie: Paulinę, Andrzeja i Bezimiennego. Krótkimi, konwulsyjnymi jak gdyby nawrotami akcja cofa się też wielokrotnie do okresu wojny domowej 1945 - 1947, której stłumiony blask dopala się w prześwitach czarnych legend. Oba te porządki zaś, przeszły i zaprzeszły, dopełnia i modyfikuje perspektywa czasu teraźniejszego. Wrzesień 2000 stanowi narracyjną ramę powieści.

Ma ona swego fikcyjnego autora przedstawionego. Obecny w fabule, nie nosi żadnego imienia. Pewne podobieństwo wydaje się go łączyć z autorem rzeczywistym. Urodził się w tym samym roku 1946. Z wykształcenia (niepełnego) jest to historyk, parający się zawodowo dziennikarstwem. Jeszcze podczas studiów projektował napisanie prawdziwej historii o antykomunistycznym podziemiu na Podhalu. Rzecz okazała się niewykonalna. Oczywiście, paraliżowała ów zamysł cenzura. Jednak o porażce poznawczej przesądziło w tym wypadku coś znacznie bardziej złożonego. "Chłopi nie chcą z nami rozmawiać, może się boją, a może mają coś do ukrycia, opowiadają przeważnie to, co i tak już ogólnie wiadomo. A niewiadome pozostają niewiadomymi".

Zamiast więc dziejów partyzanckiej wojny Józefa Kurasia niedoszły historyk spisuje koleje życia Andrzeja Kurniawy, swego rówieśnika i kolegi. Ale tylko pozornie oddala się od ważnego, pasjonującego go tematu. W istocie perypetie życiowe przyjaciela, kompleks pochodzenia, hańbiące piętno, jakie na nim ciąży, nawet jego niedobrane związki miłosne, wszystko to naprowadza z powrotem na tropy "Ognia", budzi przeszłość źle pogrzebaną, rozjątrza ją.

Otóż o dziadku Kurniawie, muzykancie, uporczywie krążyły pogłoski, że splamił się udziałem w jakiejś imprezie kolaborującego z Niemcami Goralenvolku. Ojciec antykomunista (wcześniej także antynazista), dowodząc oddziałem "leśnych", zginął nie wiadomo z czyjej ręki: prawdopodobnie ubeckiej, ale może w następstwie intryg i porachunków między swoimi. Podwójne życie wiodła matka; zatrudniona w Urzędzie Bezpieczeństwa na stanowisku sekretarki, utrzymywała poufne kontakty z podziemiem, co wnet okupić musiała wieloma latami kryminału. Paula Rajska, kandydatka na żonę Andrzeja Kurniawy (syna człowieka o pseudonimie Góral) i Żydówka z urojenia, nabiła sobie głowę teoriami o powszechnym antysemityzmie górali i "Ogniu" - żydowskim kacie. Nie została bezwarunkowo przekonana argumentem następującym: "oni (partyzanci Ognia) zabili wielu ludzi. Ale kiedy zabili komunistę Polaka, mówiło się, że zabili komunistę. A kiedy zabili komunistę Żyda, mówiło się, że zabili Żyda".

Cały ten niespójny obraz przeszłości, galimatias półprawd, niedomówień i nadinterpretacji będzie prześladował Andrzeja, odkąd zaczęło się jego świadome życie. Opowiadający o nim, tak go nazywam, Bezimienny wykorzystuje szansę pochylenia się nad zagadkami historii większej, która poprzez tę mniejszą przeziera nieuchronnie. Im bliżej się przypatruje deseniom losu albo raczej traumie (szokowi, urazowi, ranom symbolicznym) swego rówieśnika, tym głębiej sięga w tworzywo lęków, natręctw, zmór nocnych, legend i tajemnic - pospólnych. Czy rozpoznanych do samego dna? Czy zażegnanych? Czy odchodzących razem ze światem, który je posiał i wyhodował? Czy wręcz przeciwnie: dziedzicznych? Oto jest pytanie ostatnie "Urodzonego z wiatru".

Tomasz Burek: "Rzeczpospolita", 26.10.2004

Góralu, czy ci nie żal?

- Facet, kto to kupi? Holocausty, partyzantki, martyrologie, kogo to obchodzi? Wyrzuć te śmieci.

- To nie śmieci, stary.

- A co?

- Nasze, k**wa, życie.

Wrześniowy halny nie należy do najprzyjemniejszych wiatrów. Odczuwa się narastający niepokój, irracjonalny strach nasilający się z każdym silnym podmuchem, co w połączeniu z ciężkim, dusznym powietrzem daje dość wybuchową mieszankę. W 1971 roku, podczas takiej wrześniowej wichury pojawił się w Nowym Targu pewien tajemniczy przybysz z dalekiej Ameryki. Ów mężczyzna stanowił śmiertelne niebezpieczeństwo dla miasteczka, był zarażony czymś gorszym od trądu i dżumy - skażony pamięcią. W miejscu, w którym każdy usiłował zapomnieć wiele bolesnych faktów i wydarzeń pojawiła się osoba, która nie dość, że je pamiętała, to jeszcze postanowiła wydobyć na światło dzienne. Weszła w społeczność miasteczka jak zadra i tkwiła, powodując coraz większy ból i frustrację. Nowotarska ludność stanowiła ciekawą mieszankę - obok siebie usiłowali żyć kaci z UB i ich ofiary. Jakoś im się to udawało, stare rany zaczęły się powoli zabliźniać, tylko czasem w snach pojawiały się demony przeszłości, wydobywane z czeluści uśpionych sumień... Aż przyszedł właśnie ów wrześniowy dzień, w którym do drzwi Andrzeja Kurniawy zapukał tajemniczy przybysz.

Powieść rozgrywa się na kilku płaszczyznach - w latach pięćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia oraz w roku 2000. Narratorem jest redaktor, wieloletni przyjaciel Andrzeja Kurniawy - razem studiowali, po wydarzeniach 1968 roku wspólnie zamienili indeksy na kałasznikowy i gazmaski, podkochiwali się w tych samych dziewczynach. Ich drogi rozeszły się, jednak niespodziewanie, po wielu latach rozłąki, redaktor otrzymał szansę odkrycia kilku szczegółów z przeszłości - zarówno dziejów syna partyzanta z oddziału "Ognia", jak i samego legendarnego Józefa Kurasia. List, jaki trafił w jego ręce, stał się pretekstem do opowiedzenia fascynującej historii losów społeczeństwa związanego ponurymi wspomnieniami, o których za wszelką cenę chce zapomnieć.

Z kart książki Harnego wyłania się opowieść o idealistach, stłamszonych żywotach, zbrukanych przyjaźniach, towarzyszach broni, stających się śmiertelnymi wrogami, o niedomówieniach, zagadkach tworzących białe plamy historii i o urwanych wpół zdaniach, których lepiej nigdy nie kończyć. Misterne, choć czasem bolesne słowa układają się w opowieść o wojnie, którą toczył "Ogień", gdy działa frontowe już dawno zamilkły - dwuletniej walce z władzą ludową, ubekami, członkami PPR, KBW i kolaborantami. Wojnie, podczas której niestety ginęły również "podrzędne istoty, które weszły pomiędzy ostrza potężnych szermierzy". Wreszcie autor tka smutną balladę o ludziach, którzy pragnęli wolności nie wiedząc, że świat im na to nigdy nie pozwoli. Historię pogoni za cieniem i za własną tożsamością, panicznego poszukiwania odpowiedzi na pytanie: kim tak naprawdę jestem?

Marek Harny wielokrotnie próbował sprostać trudnym dziejom partyzantów z grupy "Ognia", pewien zarys stanowiło opowiadanie napisane w latach siedemdziesiątych dla nieistniejącego już miesięcznika. Ów utwór szlifował, rozbudowywał, eliminował nieścisłości i błędy, by po przeszło dziesięciu latach zanieść w pełni ukończoną powieść do wydawnictwa. Dzieło odrzucono, czemu nie można się dziwić - w Polsce Ludowej "Ogień" traktowany był jako krwawy, leśny bandzior, tymczasem w książce Harnego przedstawiony jest on zgoła inaczej (choć bardzo niejednoznacznie). Ciężko było również wydać powieść, w której padały słowa: "Komuna kiedyś upadnie. Może za 50 lat, może za 100, ale upadnie. A wtedy ludzie oddadzą im sprawiedliwość. Twojemu ojcu także. To jest mój skromny wkład, żeby pamięć nie zaginęła."

Zresztą owe dzieło nie mogło się w zasadzie podobać nikomu - już wspomniane opowiadanie było jednym głosem krytykowane zarówno w KC, jak i Radio Wolna Europa, przez Żydów i antysemitów... "Urodzony z wiatru" musiał więc poczekać. Wraz z powiewem wolności nazwisko Kurasia przestało budzić odrazę, otworzyła się więc szansa dla powieści Harnego. W 1995 roku już zapowiadano ukazanie się książki, tym razem jednak wycofał się edytor. Dlaczego w Polsce, w której osławiona cenzura odeszła już w niebyt, w kraju wolności słowa Urodzony z wiatru po raz kolejny nie zawitał na półkach księgarskich?

Powodów można się domyślać, wszak przesłanek mamy wiele. Otóż autor dość niepochlebnie (delikatnie mówiąc) wyraża się o znanych personach, cały czas pełniących niekiedy bardzo ważne funkcje. Nierzadko nie sili się nawet na zaszyfrowanie nazwisk, wystarczy przypomnieć Wacława Krzeptowskiego z niesławnego Goralenvolk. Niektóre fikcyjne nazwiska można bardzo łatwo skojarzyć z rzeczywistymi postaciami - zbyt łatwo. I tak naprawdę niewielkim nakładem sił dojdziemy do tego, kim jest pułkownik docent Pollak-Schumacher - łapówkarz ("Nieprzekupni komuniści dla idei strzelali w potylicę. A z przekupnymi idzie się dogadać"), tak marny teoretyk prawa, że nawet zasługi w utrwalaniu władzy ludowej nie pomogły mu się wybić (a owe zasługi miał liczne, wszak gorliwie skazywał opozycjonistów na śmierć). Również żadnego problemu nie stwarza odnalezienie prawdziwej tożsamości Gniadosza - kapitana UB, dowodzącego likwidacją podziemia na Podhalu, który jako reżimowy historyk pisał kłamliwe publikacje o partyzantach. Wspomniany Goralenvolk zapewne także wielu chciałoby z pamięci wymazać - nie jest zbyt chlubnym w dziejach Podhala obrazek górali podpisujących cyrograf z Hansem Frankiem. A jako że Harny owe białe plamy historii odkrywa, nie bacząc na poprawność polityczną i nie przebierając w słowach, pierwsze wydanie książki opatrzone jest późną datą 2003.

Pozostaje się cieszyć, że Urodzony z wiatru w końcu ujrzał światło dzienne. Świetny, subtelny styl, płynna narracja, wielowarstwowość i waga poruszanych tematów stanowią o sile tej powieści. Jest to znakomita książka, przepełniona bolesną historią i wieloma zagadkami. Pytaniami, na które sami musimy sobie odpowiedzieć - w powieści Harnego bowiem nie otrzymamy prostych, jednoznacznych odpowiedzi. Pozostaną nam urwane, niejasne zdania, które będziemy musieli sami dokończyć, puzzle, które w znoju trzeba sobie samemu poukładać. I nie znajdziemy nikogo, kto nam odpowie, czy ułożony obrazek jest prawdziwy, czy też błędnie złożyliśmy elementy układanki. Ale może ktoś, mimo mylących tropów, dotrze do odpowiedzi na pytanie: kim był tajemniczy przybysz, który odmienił zarówno życie Andrzeja Kurniawy, jak i całej społeczności Nowego Targu? Kim był ów mężczyzna, który rozdrapał zabliźnione rany i obudził uśpione sumienia? Skąd pochodził?

A zresztą, czy to jest aż tak istotne? Wszak "tak zwane korzenie nie są w gruncie rzeczy takie ważne. Jesteś taki, jakim siebie wymyślisz".

Mirosław Szydłowski: Wirtualna Polska, 12.11.2004.