STRONA GŁÓWNA AUTOR POWIEŚCI KONTAKT

Autor jest jak rozbitek

"Zdrajca" wyróżniony Feniksem przez Stowarzyszenie Wydawców Katolickich

- Zaskakujące, że zdeklarowany ateista napisał powieść o lustracji w polskim Kościele...

- Zdeklarowany? Nigdzie się z tym nie deklaruję. To prywatna sprawa.

- I tak wszyscy wiedzą. Jak to się więc stało, że w zeszły piątek Stowarzyszenie Wydawców Katolickich przyznało "Zdrajcy" wyróżnienie Feniksa?

- Wyróżniono książkę, nie autora. Też się trochę dziwię, bo do tej pory ze strony Kościoła dobiegały raczej tylko niechętne pomruki. Myślę, że świadczy to, iż w polskim Kościele jednak są ludzie z otwartymi głowami, tak jak jeden z bohaterów powieści, ksiądz Tański, który nawet odprawiał msze dla niewierzących.

- Księdzem, wbrew swej woli wplątanym w "aferę z teczkami" jest też Konrad Halicki, główny bohater "Zdrajcy". Dlaczego wziął pan na warsztat akurat duchownych?

- A dlaczego nie? Skoro można pisać o murarzu, to także o księdzu. Prywatnie ciekawi mnie, co powoduje, że dorosły facet w swoich najlepszych latach, mający pewne potrzeby, również seksualne, wybiera drogę kapłaństwa. Jeśli powołanie jest autentyczne, to jestem pełen podziwu.

- Na okładce książki widnieje facet w koloratce... i tytuł "Zdrajca". Kto nim właściwie jest?

- Na to pytanie czytelnik musi sobie odpowiedzieć sam.

- A dlaczego akurat imię Konrad? Skądinąd bardzo często eksploatowane w polskiej literaturze...?

- Najprostsza w świecie przyczyna jest taka, że bohater powieści powinien mieć imię wyraziste, zapadające w pamięć. Oczywiście, aluzje literackie nie są przypadkowe. Konrad z "Dziadów" wadził się z Bogiem...

- A lustracja?

- To nie jest powieść o lustracji. Lustracja to tylko wyzwanie, jakiemu musi stawić czoła bohater. Harry Potter miał swojego lorda Voldemorta, a ksiądz Konrad lustrację. Iwaszkiewicz stawiał księży wobec moralnych dylematów wojny, ja uwikłałem mojego Konrada w "wojnę teczkową", karykaturę wojny prawdziwej. To wyzwala u niego potrzebę poznania.

- Pana postaci, choć są elementem fikcji literackiej, posiadają wiele cech osób znanych nam z realu. Mam tu na myśli choćby postać księdza Abramowicza-Mirskiego, który zdecydowanie przypomina księdza Isakowicza-Zaleskiego...

- Rzecz dzieje się w określonym miejscu i czasie, więc postaci z realu są tu jakby alibi. Jednak nie miałem na celu osądzać konkretnych ludzi czy sytuacji. To nie moja rola.

- A jakie jest pana prywatne zdanie o tym co robi ksiądz Zaleski?

- Bardzo cenię jego działalność na rzecz niepełnosprawnych... To pani nie zadowala? Cóż, do działań lustratorskich księdza Isakowicza-Zaleskiego nie mam osobistego stosunku.

- A do samej lustracji?

- Już dawno trzeba było otworzyć archiwa, mieć to z głowy, myśleć o przyszłości. Ktoś wolał, żebyśmy się taplali w tym szambie, aż wymrą ostatni pamiętający niewolę egipską... co ja gadam!... moskiewską. Dla niektórych, także niestety ludzi mediów, stało się to już wręcz niezdrowym hobby, sposobem na życie.

- Co o obecnej sytuacji polskiego Kościoła sądzi pan jako niewierzący?

- Kościół przez lata przyzwyczajony do ojcowskiej ręki papieża-Polaka teraz chyba się trochę zagubił. Wysyła sprzeczne sygnały. Nie chodzi o to, że Życiński mówi co innego niż Rydzyk, bo to normalne. Gorzej, że Kościół daje się manipulować politykom, choć niektórym ludziom Kościoła może się wydawać, że jest na odwrót. To złożone sprawy. Myślenie typu Polak-katolik może ocaliło naszą tożsamość narodową pod zaborami i za komuny, ale teraz jest raczej naszym kalectwem.

- Wspomniał pan o Janie Pawle II...

- Jego myślenie o społeczeństwie bardzo mi odpowiadało. W sprawach obyczajowych raczej się z nim nie zgadzałem. Niestety, myśl społeczna polskiego papieża została zapomniana przez polskich polityków, którzy tak chętnie dają się filmować na różnych pielgrzymkach i rekolekcjach. Żaden nie zająknie się o encyklice "Laborem exercens", pewno jej w ogóle nie czytali. Za to co rusz wypowiadają się w sprawach majtkowych. Żenada.

- A czy wyobraża sobie pan czasami swoich czytelników? Do kogo na przykład skierowany jest "Zdrajca"?

- Autor jest jak rozbitek, który wrzuca do morza butelkę, ale kto ją wyłowi? Chciałoby się, aby był to ktoś, kto zrozumie...

Rozmawiała: Joanna Weryńska, "Polska-Gazeta Krakowska", 31.03.2008

Oto jest głowa "zdrajcy"

Co robić, kiedy nie widzi się prawdy, tylko same kłamstwa? Płynąć z ich nurtem - podpowiada rozsądek. Może i racja... Skoro nie można inaczej. Skoro tak trzeba. Skoro płyną z nim inni. Z pewnością zaś ci, którzy się liczą albo chcą się liczyć. Nic dziwnego, że nie ulec tej pokusie tak trudno. Zresztą, ten wartki nurt zdaje się umacniać swoista polityczna koniunktura. Wspiera zaś niepewność ukryta w teczkach i "właściwie" pojęta troska o bezpieczeństwo. Oczywiście swoje.

O czym jest ta książka? O cenie za uczciwość. O wierności i kłamstwie. Teczka... Jej istnienie bądź brak mogą dziś decydować o ludzkim losie. I decydują. Przekonuje się o tym Konrad Halicki, bohater historii Harnego. Jego "Zdrajca" to opowieść o życiu za oknem., co wypełnia pierwsze strony gazet, czym karmią nas telewizyjne programy informacyjne. Wreszcie i o tym, na co czeka gawiedź, która - co zauważa jeden z powieściowych esbeków - "chętnie uwierzy we wszystko, co wskazuje, że są na świecie większe świnie".

Jest to obce Halickiemu, który w czasach komuny przeszedł swoje. Był już wtedy księdzem. Na własnej skórze doświadczył metod bezpieki i dobrodziejstw systemu. A ten robił wiele, aby w końcu go złamać. Teraz jednak - rzecz dzieje się tuż po śmierci papieża - Konrad znów staje się niewygodny. Niechęć budzi jego pryncypialność, czym przypomina Thomasa Moore'a ze sztuki Roberta Bolta "A Man for All Seasons". Jest więc coraz bardziej świadom, że cokolwiek zrobi, zostanie uznany za zdrajcę. Powód? Nieelastyczny stosunek do prawdy.

Zresztą, z tą problemy miał już od dzieciństwa. Był bowiem dzieckiem - jak portretuje go Harny - "niesłychanie prawdomównym, co niektórzy brali za objaw lekkiego niedorozwoju". Dziś przychodzi mu za to płacić. Ceną jest głowa jego bądź innych, których zechce poprowadzić na symboliczny szafot. Co prawda, dziś nie traci się tam głowy, a jedynie dobre imię. Tyle że ono jest dla wielu wszystkim, co posiadają.

Dobrze się stało, że ta powieść powstała. Przynosi obraz naszych dni nasyconych podejrzliwością, z lustracją w tle. Dalekich od sierpniowej sielanki roku '80. Pojawiają się na kartach książki bohaterowie i ofiary nowego czasu. Można je łatwo rozpoznać. Harny rysuje je bowiem wyraźną kreską. Szkicuje charakterystycznie. Dobrze oddaje też i właściwy naszym czasom polityczny klimat. Te aurę społecznego jadu, w której zdaje się pobrzmiewać potężny rechot tych, którzy i kiedyś, i dziś rozdają role w tym nazbyt marionetkowym świecie.

"Zdrajca" nie jest, jak postrzegają to niektórzy, głosem przeciwko lustracji. Jest raczej wołaniem o szacunek dla prawdy. Jest formą obrony przed szaleństwem tych, których Bogu spodobało się oślepić.

To na pewno pasjonująca lektura. Niepokojąca. Rodząca wątpliwości w miejscu, w którym cel ma uświęcić środki. To właśnie dylemat bohatera - księdza Halickiego - czy ma prawo oskarżać, nie mając pewności? Staje się więc "zdrajcą". I bynajmniej nie dlatego, że porzuca prawdę...

Krzysztof R. Jaśkiewicz: "Notes Wydwaniczy" nr 1, 01.2008

Co skrywa sutanna

Nie ma lepszego materiału na bohatera literackiego niż ksiądz. Sutanna skrywa bowiem nieprzebrane pokłady pierwszorzędnego materiału prozatorskiego, niestety jednak nie każdy sobie z nim poradzi. Tu trzeba autora z jajami - do tańca i do różańca.

Dosyć paradoksalnie, sporo dobrych powieści o księżach ukazało się w Polsce zniewolonej przez ateistyczny reżim. Czytało się Bernanosa, Greene'a, Marshalla, Barretta, Grabskiego czy nawet Dobraczyńskiego...

Tak więc, kiedy skończył się czas kontroli publikacji, a spuszczone z łańcucha na początku lat dziewięćdziesiątych wściekłe psy zmęczyły się antyklerykalnym ujadaniem, można było zacząć ów fascynujący temat literacki spokojnie a twórczo rozwijać, tymczasem w tej materii na księgarskich półkach posucha.

Ale ostatnio coś jakby drgnęło. Wspólnymi siłami WAM-u i Prószyńskiego ukazała się powieść pod intrygującym tytułem "Zdrajca" - przykuwająca uwagę koloratka w centralnym punkcie okładki nie pozostawia wątpliwości, iż rzecz będzie o księdzu.

Który z przywołanych powyżej typów eksploruje jej autor, Marek Harny? Żaden (to jeszcze jeden przykład na pojemność formuły) - bliżej mu raczej do postaci księdza-detektywa znanego literaturze co najmniej od czasów Chestertona. Idzie o rzecz poważną - ksiądz Konrad zmaga się z upiorami przeszłości, które znienacka wyskoczyły nań - niczym erynie na Orestesa - z teczki otwartej w archiwum IPN. Jak najdalszy od pragnienia zemsty czy rozpętywania nagonki wzdraga się nawet przed wysuwaniem oskarżeń, gdyż nie ma po temu dostatecznie mocnych dowodów. Chce tylko poznać prawdę.

Słyszałem opinię, że "Zdrajca" to głos przeciw lustracji. Absolutnie się z tym nie zgadzam! Z każdą przeczytaną stroną rosło we mnie przekonanie o absolutnej jej niezbędności.

Harny napisał jedną z najważniejszych książek o Polsce i Polakach dwudziestego stulecia, bezsprzecznie najlepszą w ostatnich latach. Precyzyjnie skonstruowana fabuła, znakomicie poprowadzona na trzech planach, do tego klucz - w każdym niemal bohaterze rozpoznajemy postać autentyczną.

Dlaczego zatem "Zdrajca" nie stał się wydawniczym superhitem? Bo został zignorowany przez media, które, owszem, chętnie rzucają się na doraźną sensację, jak ognia jednak unikają refleksji natury ogólniejszej. Do tego bowiem trzeba mieć własne zdanie, a co gorsza - publicznie je wyrazić. I w tym cały problem - jeszcze kto zapamięta...

Jerzy Wolak: "Magazyn Literacki Książki" Nr 5, 05.2008